shopping-bag 0
Ilość : 0
Razem : 0,00 
Zobacz koszyk Zamówienie

Wywiad z Andrzejem Kobylańskim.

Andrzej Kobylański w Siarce zagrał ponad 120 razy. Strzelił ponad 20 goli, jest jednym z zawodników, którzy zagrali zarówno dla Siarki, jak i reprezentacji Polski. Z kadrą olimpijską wywalczył on srebrny medal na igrzyskach w 1992 roku. Serdecznie zapraszamy na rozmowę z byłym piłkarzem naszej drużyny.

Byłeś ostatnio w Monachium. Wypoczynek, czy Bayern szuka kogoś do przodu? 

– (śmiech) Nie, byłem u syna, który gra w TSV. Odwiedziłem też wnuczkę i dzieciaków, ale przy okazji udało mi się pójść na 2 mecze.

Ale grałeś ostatnio w Pucharze Polski, więc jakaś forma chyba jest. 

KSZO Oldboys Ostrowiec Świętokrzyski w meczu I rundy Okręgowego Pucharu Polski przegrał 2:4 z Agricolą Łoniów. Razem z Kobylańskim, w składzie był inny piłkarz kojarzony również z Siarki – Marcin Grunt. 

– Staram się jeszcze udzielać sportowo, trenuję, także staram się tę formę w miarę trzymać, żeby za bardzo nie przytyć (śmiech). Wiadomo, głowa chce, ale fizycznie człowiek już trochę odstaje od tych młodych zawodników.

Trudno się wyzbyć tych nawyków piłkarskich? Wciąż spędzasz sporo czasu na siłowni, czy na boisku?

– Cały czas staram się czynnie uprawiać jakieś sporty, 2/3 razy w tygodniu. Do tego oczywiście odnowa biologiczna, czy sauna, także ciągle gdzieś ten sport jest.

Byłeś na boisku sporym walczakiem, który przeciwnikom nie odpuszczał, więc może skoro ta forma jest wciąż dobra to myślałeś o pójściu podobną drogą, co Twój kolega Piotr Świerczewski i spróbowaniu się w oktagonie?

– Kiedyś nad tym myślałem, ale teraz już wiek nie ten, więc kiedyś taka myśl była, ale teraz już raczej nie.

Rywalem mógłby być Maciej Szczęsny, czy już nie ma między Wami napiętej atmosfery?

Gdy obaj zetknęli się już w roli nieco innych rolach w Koronie Kielce, Szczęsny nazwał Kobylańskiego „potakiewiczem”. 

– Odległe czasy. Było, minęło. Było kilka słów niepotrzebnie wymienionych, zderzenie dwóch różnych charakterów, już nie chcę do tego wracać.

Ale generalnie jest ktoś, kto zalazł Ci daleko za skórę podczas piłkarskiej kariery?

– Raczej nie ma takich osób. Wiadomo, że to co się dzieje na boisku to są emocje. Można kogoś lubić, lub nie, ale szacunek należy mieć do każdego.

Skoro już jesteśmy przy tym życiu po karierze, to jak to wygląda u Ciebie? Te plany na to, co robić po zawieszeniu butów na kołku pojawiły się odpowiednio wcześnie? Bo jednak często wielu byłych piłkarzy ma po karierze z tym problem. 

– Tak, mam firmę ochroniarską już ponad 20 lat na rynku, także jeszcze gdy grałem zawodowo już te pieniądze zainwestowałem w prowadzenie firmy ze wspólnikiem. Działamy w Ostrowcu, czyli rodzinnym mieście. Nie każdy myśli o tym podczas kariery, ale na pewno warto już gdzieś wtedy inwestować pieniądze by mieć później z tego dochody, choć oczywiście nie zawsze się to udaje. Bo nie każdy pójdzie w stronę trenerki.

Właśnie skoro o trenerce, to nie ciągnie Cię trochę do pracy w piłce?

– Cały czas jestem gdzieś tam związany z piłką, bo mam kontakty z niemieckimi klubami, jeśli chodzi o jakieś zapytania czy rady o poszczególnych zawodników. Są kluby z Niemiec, które czasem o ten rynek podpytają.

Może nieco o tej pracy w piłce, bo jednak posmakowałeś tego po karierze. Co poszło nie tak w Koronie, że nie trwało to zbyt długo? Transfery były chyba całkiem solidne. 

Andrzej Kobylański był dyrektorem sportowym Korony od 10 stycznia 2013 do 6 maja 2014. W tym czasie do klubu sprowadził Jacka Kiełba, czy wypożyczył naszego obecnego napastnika – Kamila Adamka. 

– Kadrę mieliśmy super. Ale tak to jest, przychodzi nowa miotła i chce mieć swoich współpracowników. Prezes sobie wymyślił innego dyrektora sportowego no i zakończyliśmy współpracę. Lubię, jak jest wszystko „czarno na białym”, nie chcę żadnych niedopowiedzeń. Tak wyszło.

Praca w Cracovii również długa i obfita nie była. To szybkie pożegnanie sprawiło, że zraziłeś się do piłki? W końcu nie dano Wam popracować zbyt długo. 

Przed epizodem w Kielcach, Andrzej był asystentem Dariusza Pasieki w Cracovii przez około 2 miesiące.

– Raczej się nie zraziłem, miałem opcję pozostania w klubie, ale chciałem być lojalny w stosunku do Darka, którego zwolniono także podziękowałem za współpracę.

Ale jest gdzieś u Ciebie taka myśl, że może troszkę szkoda, iż po karierze nie udało się zbytnio w piłce zaistnieć?

– Powiem inaczej, są ludzie stworzeni do tego, by po karierze piłkarskiej dalej pracować w tym zawodzie, w trenerce. Mnie akurat trenerka raczej nie pociągała. Jestem raczej człowiekiem od organizacji, zarządzania i może bardziej w kierunku dyrektora sportowego, ale do trenerki stworzony nie jestem. Zresztą miałem też własną firmę i musiałem nią się bardziej zaopiekować i ją przypilnować.

Było już trochę o tym, co po karierze, więc przejdę do chyba jednego z najważniejszych epizodów w Twoim życiu. Medal na IO to największy sukces? 

– IO to coś wspaniałego, zdecydowanie tak. Gdy piłkarz zaczyna swoją przygodę, czy karierę musi mieć swój określony cel i moim celem zawsze było dotarcie do reprezentacji Polski, co udało się osiągnąć.

A rok 1992 to najlepszy rok w karierze? Bo do IO dochodzi jeszcze awans z Siarką do ekstraklasy po niezłym sezonie w Twoim wykonaniu. 

Kobylański w sezonie 1991/92 strzelił 10 goli, co czyniło go najlepszym strzelcem całego zespołu. W tej statystyce za jego plecami był Tyburski, Bayer i Kucharski. 

– Myślę, że tak. To był przełomowy rok dla mojej kariery. Bardzo fajny czas spędziłem w Tarnobrzegu, wspominam go do tej pory i poszło to w kierunku powołania do reprezentacji olimpijskiej.

Do Siarki oczywiście jeszcze przejdziemy, ale może teraz jeszcze trochę pogadamy o IO. Najpierw o kulisach powołania. Najpierw był test-mecz z Polonią Bytom, potem sparing z Czechosłowacją, później na oczach trenera Wójcika gol z Polonią Warszawa, a na koniec niezła forma na zgrupowaniu w Egipcie. Chyba dość szybko to poszło. 

– No bardzo szybko. Wtedy w Egipcie wygraliśmy bodajże 1:0, ja strzeliłem bramkę. I po tym zgrupowaniu było to już raczej pewne, że uda mi się na Igrzyska pojechać.

Ale na etapie eliminacji nie byłeś powoływany do kadry. Było to dla Ciebie spore zaskoczenie, że znalazłeś się na radarze trenera kadry olimpijskiej? 

– Raczej nie, były już wcześniej jakieś pogłoski, że mam jechać na jakieś konsultacje i pokazać się trenerowi. Trzeba też mieć w piłce trochę szczęścia, było to związane również z dobrym sezonem w Siarce i awansem, wszystko poszło w kierunku powołania.

Podczas eliminacji nie byłeś częścią drużyny, która pewnie się ze sobą już wcześniej zżyła. Zostałeś dobrze przyjęty w kadrze na pierwszych zgrupowaniach, czy może czułeś jakąś sztuczną otoczkę wokół siebie?

– Od pierwszego momentu fajnie się wkomponowałem w drużynę, także nie było z tym żadnych problemów.

Z kim na początku się trzymałeś? Jest z kimś kontakt do dzisiaj?

– Ze wszystkimi, stanowiliśmy kolektyw. Kontakt też z większością mam, z Andrzejem Juskowiakiem, Grześkiem Mielcarskim, Darkiem Adamczukiem, Piotrkiem Świerczewskim, Darkiem Gęsiorem, do którego zresztą się teraz wybieram do Chorzowa. Także super, że ten kontakt dalej jakiś jest.

A ciężko było Ci w tamtym momencie nie odfrunąć? Bo dość szybko z juniora KSZO stałeś się częścią być może najważniejszej, najpopularniejszej wówczas drużyny w kraju. 

– Nie, sodówka na szczęście do głowy nie uderzyła. Zresztą gdy wyjeżdżałem na olimpiadę byłem już żonaty, miałem dziecko, także to też na pewno pomogło mi w tym by dojrzeć i by głowa pozostała chłodna.

Na samych Igrzyskach po wiosce olimpijskiej kręciło się z pewnością wiele gwiazd, które wcześniej mogłeś kojarzyć jedynie z telewizji. Zrobił ktoś szczególne wrażenie, udało się z kimś złapać kontakt? 

– Dokładnie, była Steffi Graf, czy Andrzej Grubba, Scottie Pippen. Stołówka była ogólnodostępna, każdy mógł siedzieć obok siebie, ale to były inne czasy. W szkołach uczono z języków obcych języka rosyjskiego, więc człowiek był otumaniony. Chciałem zamienić sobie z kimś kilka słów, ale ta bariera językowa była za duża. Teraz jest już całkowicie inaczej. Także wówczas można było tylko popatrzeć na gwiazdy, a nie porozmawiać.

Darek Adamczuk, czy Piotrek Świerczewski opowiadali, że prawie wszyscy kupowali sobie wtedy jakieś złote łańcuchy, czy kamery, dla każdego to był inny świat. Pamiętasz, co sobie wtedy kupiłeś? 

– Ja raczej takich rzeczy nie kupowałem. Prędzej już na jakichś zgrupowaniach w Azji, w Singapurze, tam rzeczywiście chłopaki też kupowali tego typu rzeczy.

Czyli nie kupowałeś nowych korków? Bo wiążę się z tym historia, gdyż ponoć w finale obtarły Cię trochę buty, przez co później po powrocie nie mogłeś wystąpić w meczu Siarki z Legią na Łazienkowskiej. 

– Nie kupowałem, ale rzeczywiście było coś takiego, że w meczu finałowym grałem w butach, które gdzieś tam mi podgryzły pięty i nie zagrałem później z Legią. Ale był to chwilowy uraz.

Przed półfinałowym meczem z Australią mieliście chyba 3 dni wolnego. Podobno trener Wójcik Was ciągle motywował i podkreślał, jak ważny to mecz. Że wygrywając go, zagracie w finale i będziecie mieć pewny medal. Rzeczywiście pompka była tak duża?

– Śp. trener Wójcik był świetnym motywatorem, wiedział jak nas odpowiednio nastawić do meczu. Ale też stanowiliśmy kolektyw, byliśmy świadomi tego w którą stronę mamy iść. Ale trener Wójcik potrafił nas niesamowicie napompować.

Troszkę nieoczekiwanie zagrałeś z Hiszpanią w finale. Na przestrzeni całego sezonu zagrałeś kilkanaście minut, a nagle w finale pełny wymiar czasowy. Zaskoczyło Cię to? 

– Tak jest w sporcie, ale zaskoczenie na pewno jakieś to było. Już dzień wcześniej dostawałem od trenera sygnały, że mogę zagrać od początku.

Zdjęcie wykonane tuż przed finałem. Jesteście w stanie wymienić wszystkich ? Bohater dzisiejszej rozmowy siedzi maksymalnie po prawej stronie w dolnym rzędzie.

Stres przed tym meczem był duży? Jednak był to finał, na Camp Nou, gdzie znaczna większość kibiców oczekuje twojej porażki. Jakie towarzyszyły Ci emocje? Jak w ogóle oceniasz po latach swój występ?

– Stresu jakoś dużego nie było, człowiek wtedy za bardzo o tym nie myślał. Ale wrażenie było to niesamowite, 90 tysięcy na trybunach, gdzieś tam to z tyłu głowy siedziało. Choć sama liczba kibiców też nie była zaskoczeniem. Co do występu to graliśmy wtedy bardziej zachowawczo, szkoda że w ostatniej minucie gry bodajże Kiko strzelił na 3:2, co zakończyło nasze nadzieje. A nie wiadomo jak mecz by się skończył w przypadku dogrywki.

Może generalnie trochę o tej roli w kadrze trenera Wójcika. Wieszczycki mówił o tym, że choć był rezerwowym to tak czy siak czuł się niezwykle ważny dla trenera i wcale ta rola mu nie przeszkadzała. Ty miałeś podobnie? 

– Tak jest, przede wszystkim szatnia miała na to wpływ. Jak mieliśmy wyjść na piwo, to wychodziliśmy wszyscy całą grupą. Stanowiliśmy kolektyw. Zresztą Tomek Wieszczycki też fajnie odnajdywał się w towarzystwie, był bardzo pozytywną postacią i duszą zespołu.

Po tym finałowym meczu zostaliście w Hiszpanii jeszcze przez 3 dni. Towarzyszyła Wam grobowa atmosfera, czy jednak radość z jakby nie patrzeć sukcesu? 

– Wiadomo, że był niedosyt ostatniej minuty, ale generalnie cieszyliśmy się z tego wyniku. Niewielu ludzi w kraju pewnie liczyło na taki wynik, a to wszystko wyszło bardzo dobrze. Pamiętam taki mecz z Włochami na Espanyolu, wygraliśmy 3:0 i pamiętam jak wychodziliśmy przed meczem na murawę i wychodziła drużyna też drużyna włoska, w której było wiele gwiazd. Ale tak trener Wójcik nas zmotywował, zresztą wynik mówi sam za siebie.

A złoty Polonez Caro wciąż stoi w garażu? Co się w ogóle z nim dzieje w tym momencie?

– Można powiedzieć, że w tym momencie został odkupiony. On w zasadzie nigdy nie wyjechał z Ostrowca, został odkupiony przez mojego syna i ponownie wrócił do mnie. W tej chwili jestem na etapie restaurowania go, co pewnie potrwa trochę czasu, ale jak już go zrobię to będzie na honorowym miejscu.

Fragment rozmowy z Kobylańskim po IO z gazety „Siarka”. 

Jest trochę taki niedosyt po latach związany z tym, że później tych występów w pierwszej reprezentacji jakoś dużo nie było? Kilka też chyba też takich nieoficjalnych. 

– Oficjalnych jest chyba 6 czy 7, a nieoficjalnych 2, które były rozgrywane chyba gdzieś w Arabii Saudyjskiej, chociaż nie wiem jak można jechać do Arabii Saudyjskiej i grać mecze jako reprezentacja Polski, które są nieoficjalne, zresztą pewnie nie tylko ja sobie zadaję takie pytanie. No ale to już nie mi decydować, który mecz jest oficjalny, a który nie. Ale no generalnie kadrę też mieliśmy mocną, kolektyw też był duży, grał Kosecki, czy Dziekanowski, tak to się potoczyło. Generalnie dużo osób potem powtarzało, dlaczego ta reprezentacja olimpijska nie została pociągnięta i szkolona w całości dalej. Mogłoby to mieć pozytywny efekt, ale też nie jest to oczywiście pewne.

Wszystkie oficjalne mecze Kobylańskiego w pierwszej reprezentacji Polski. Zrzut ekranu pochodzi z wikipedii.

Nie jesteście pokoleniem zaprzepaszczonym, ale chyba troszkę takiej straconej szansy. Zgodziłbyś się? Mówił o tym też zresztą Wieszczycki.

– Zgodzę się z tym, dlatego mówię, że ten potencjał tych zawodników, którzy byli w kadrze olimpijskiej nie był do końca wykorzystany przez reprezentację Polski.

Pewnie gdyby nie udany okres w Siarce to na IO nie udałoby się zagrać, więc właśnie do naszego klubu przejdziemy, bo pewnie też ten segment interesuje czytelników najbardziej. Jak to się w ogóle stało, że trafiłeś do Tarnobrzegu? Słyszałem, że trener Gałek wypatrzył Cię chyba podczas gry w siatkonogę, KSZO nie grało wtedy jakoś wysoko, długo myślałeś nad tym, żeby do Siarki trafić? Jakie były generalnie kulisy?

– Pamiętam taką sytuację, jak Janusz Gałek zawitał u mnie na osiedlu w Ostrowcu, miałem też w KSZO fajny czas. Już jako 15/16-latek wchodziłem do tego zespołu, zacząłem coś strzelać. Trener Gałek lubił też ludzi charakternych, którzy mają swoje zdanie, ja słynąłem też z szybkości i wariactwa boiskowego i może to zadecydowało, że trener chciał mnie ściągnąć do Tarnobrzega. Był tylko taki kłopot, że miałem jeszcze pół roku szkoły. Ojciec mówił, żebym zrobił tak, jak uważam, ale mama zgodziła się na puszczenie mnie tylko pod warunkiem, że ukończy szkołę. Trener Gałek zrozumiał, że to jest priorytet i kończyłem szkołę w Sandomierzu.

Droga transferowa Kobylańskiego. 

Czyli przeniósł się pan do Sandomierza? 

– Nie, przeniosłem się po prostu ze szkoły z Ostrowca do Sandomierza, a ja mieszkałem w internacie w Tarnobrzegu i dojeżdżałem te 15 km do szkoły.

A jakie były te pierwsze dni w Tarnobrzegu? Nowe miasto, młody wiek, na pewno ciekawe i nie zawsze łatwe doświadczenie. Ktoś Cię wziął szczególnie pod skrzydła, czy sam sobie radziłeś?

– Niee, sam sobie radziłem, ale też mieliśmy wtedy świetną drużynę i kolektyw. Dlatego też to wszystko szło tak do góry. Powiedzmy sobie też szczerze, że gdyby nie trener Gałek to mogłoby to pójść w innym kierunku. Ciągle pamiętam te baraki, w których się przebieraliśmy. Ale generalnie była to świetna drużyna, całe miasto żyło piłką. Każdy z nas był osobą też rozpoznawalną.

I były z tego powodu jakieś mniej fajne sytuacje? Bo teraz zdarza się, że gdy kibic spotka piłkarza na mieście gdzieś w restauracji to potrafi się później z tego zrobić w mediach niezła burza. 

– To były zupełnie czasy, z niczym negatywnym się pod swoim adresem nie spotkałem.

Konrad Paciorkowski oprowadzał po Tarnobrzegu by pokazać co robić w wolnym czasie? Były wtedy takie miejsca? 

– Tak, wychodziliśmy razem (śmiech). Był też do tego Rączka, czy Złotek, Grzesiu Sudół. Było kilka miejsc w Tarnobrzegu, na pewno Tapima, coś też nad Wisłą, czy niedaleko stadionu. Mieliśmy jakieś swoje miejsca, choć też nie korzystaliśmy z nich za często. Ale generalnie drużyna się niesamowicie ze sobą trzymała, każdy za każdym szedł w ogień.

Byłeś też testowany w swojej karierze, zwłaszcza na jej początku na kilku rozmaitych pozycjach. To przerzucenie na stałe na skrzydło przyszło dopiero w Siarce?

– Było to zależne od trenerów, ale zawsze chciał grać ofensywnie, strzelać bramki, miałem też predyspozycje szybkościowe i przez to mogłem u trenera Gałka hasać po lewym skrzydełku.

Jakie było to pierwsze pół roku w Tarnobrzegu pod względem indywidualnym?

– Statystyk już za bardzo nie pamiętam, wiadomo że też musiałem wtedy walczyć o wejście do drużyny. Nie było to takie hop-siup, że człowiek grał od razu od dechy do dechy. Trzeba było walczyć o miejsce w składzie, o pozycję, zdarzało się też siadać na ławce rezerwowych, przez co u młodych zawodników często głowa się grzeje. Drużyna była wtedy bardzo dobra, wyrównana, Buczek-Kuczek z przodu, no to Kobylański musiał siąść na ławę, taka prawda. Ale no ten etap w Siarce był jednym z lepszych, ważniejszych w karierze bo pomógł mi wypłynąć na szersze wody.

To może też trochę teraz kącik trenera Gałka. Natknąłem się na wypowiedzi, w których Cię chwalił, ale też podkreślał, że musi jeszcze dojechać głowa. Był u Ciebie gdzieś troszkę problem mentalny na początku kariery, czy troszkę to trener podkoloryzował by tonować nastroje wokół twojej osoby?

– Może i chciał tonować, ale też wiadomo że ta głowa była trochę zwariowana i dość szybko się grzała. Dopiero później nieco dojrzała, racji też na pewno trener trochę miał w tym co mówił.

Kto był większym oryginałem? Wójcik czy Gałek?

– Każdy jest inny, ma inny charakter. To, co mieli wspólnego to na pewno motywacja zawodników przed meczem, trener Gałek był niesamowitym organizatorem, jeśli ktoś był w potrzebie to zawsze wyciągnął rękę, pomógł, trenera Wójcika z tej strony nie znałem, bo też z nim widziałem się tylko na zgrupowaniach, a z trenerem Gałkiem na co dzień.

Jakim generalnie trenerem był Gałek? Jakie miał metody treningowe? Ponoć był też dość surowy. 

– Pamiętam pierwszy okres przygotowawczy z trenerem Gałkiem i człowiek jakby zderzył się ze ścianą. Pojechaliśmy w góry i biegaliśmy na Jaworzynę czy gdzieś bez opamiętania, miał takie metody. Albo chodziliśmy na siłownię i biegaliśmy ze sztangami, dziś nie do pomyślenia (śmiech). Ale jednak gdzieś to przyniosło efekt, każdy z trenerów ma swoją myśl szkoleniową. Trener Gałek zarządzał to też twardą ręką, jak Felix Magath, czy Eduard Geyer, którego miałem w Energii Cottbus.

To u którego trenera była największa dyscyplina? Smuda, Gałek, czy wspomniany Eduard Geyer? 

– Niestety Edek Geyer.

Jak układała się relacja między tobą, a trenerem Gałkiem? Bo krąży też historia dotycząca Romana Buczka, który nie mógł zagrać z Gwardią Warszawa, bo miał wtedy zaplanowany ślub, ale zapomniał o tym trener Gałek i wystawił go w pierwszym składzie, jednak Romana – jak już zapowiedział wcześniej klubowi – w szatni nie było, przez co trener się zirytował, a później ukarał go finansowo, przez co między nimi ta współpraca już idealna nie była. 

– Miałem z nim dobre relacje, jak ja brałem ślub to trener Gałek sam przyszedł do mnie i pytał czy potrzebuję pomocy, lub też wsparcia finansowego.

To na pewno też jak najbardziej fajne zachowanie. Z trenerem Gałkiem kojarzą się też awanse, pamiętasz gdzie była feta po tych sukcesach?

– No i teraz mnie zastrzeliłeś tym pytaniem. Nie wiem dokładnie, mogło to być gdzieś nad Wisłą, generalnie wtedy w Tarnobrzegu były dwa lokale (śmiech).

Inauguracja ekstraklasy w Tarnobrzegu nieco się opóźniła, gdyż z Olimpią Poznań wygraliśmy walkowerem, później przegraliśmy 0:2 na Legii, pierwszy gol dla nas padł dopiero w trzeciej kolejce ze Stalą Mielec u siebie (remis 2:2). Od jednego ze sponsorów dla strzelca pierwszej bramki w ekstraklasie dla Siarki przewidziana była nagroda w postaci ówczesnego miliona złotych. Gola zdobył Kucharski, ale po pańskiej asyście. Podzielił się nagrodą?

– A dostał ją w ogóle? (śmiech)

A tego nie wiem, teoretycznie było od sponsora przewidziana. 

– Ja też tego nie wiem, nic nie dostałem (śmiech).

To może teraz temat odejścia z Siarki. Czułeś, że klub chce Cię wypchnąć by też na tobie dobrze zarobić, czy sam czułeś, że to odpowiedni moment? 

– No po 3/4 latach spędzonych w Siarce, gdy przychodzi konkretna oferta z FC Koln, no to też chciałem się rozwijać, spróbować sił w innym klubie. Dodatkowo w tamtym czasie ciężko było odmówić klubowi z Bundesligi, teraz wygląda to nieco inaczej i dlatego zdecydowałem się na przejście do FC Koln.

Od razu byłeś przekonany co do FC Koln ? Bo były też pogłoski o Frankfurcie, czy Standardzie Liege. 

– Generalnie byłem w Nurnberg, Standardzie Liege i FC Koln, bodajże jeszcze było grające w Bundeslidze Wattenscheid z Markiem Leśniakiem w składzie. FC Koln przedstawiło najkonkretniejszą ofertę, byli najbardziej zdecydowani na pozyskanie mnie, dlatego zdecydowałem się iść tam.

Pamiętasz zachowanie naszych kibiców w momencie gdy miałeś odejść ? Transparenty o treści „Kobyłka nie odchodź” i tego typu hasła. Dochodziło to wszystko do Ciebie?

– Oczywiście, że tak. Moje nazwisko widniało gdzieś nawet na blokach, to było coś wspaniałego. To, że kibic potrafi tak ucieszyć i wspomóc zawodnika. Dochodziły do mnie te słuchy, ale tak jak mówię klub chciał zarobić, a Kobylański chciał się rozwijać.

Czyli ta więź z Siarką była dość spora. 

– Bardzo.

To może teraz właśnie o tej niemieckiej przygodzie. Było spore zderzenie z tą niemiecką codziennością?

– Bardzo. To były tak naprawdę dwa inne światy. Pod każdym względem. Jedyna różnica na korzyść Polski, Siarki była taka, że u nas był kolektyw, wszyscy się trzymali razem. Wyjeżdżasz na zachód i pracujesz tylko na siebie, bo nikt ci tam nie pomoże.

Generalnie różnica między polską, a niemiecką szatnią jest spora? 

– Nie wiem jak teraz, wtedy polska szatnia była bardzo rodzinna, a w niemieckiej niestety każdy pracował sam na siebie. W tamtych czasach musiałem być 25% lepszy od Niemca, żeby liznąć placu. To były inne czasy.

Ówczesny asystent trenera Gałka, Janusz Fitas mówił, że zbyt wcześnie wyjechałeś z Polski i w Niemczech przesadziłeś z siłownią, co zabiło w tobie trochę szybkość. Zgodzisz się? Czy było to trochę niepotrzebne gadanie.

– Niepotrzebne gadanie. Absolutnie siłowni jakoś dużo wtedy nie używałem.

Mistrzowie Europy z Danią, Pierre Littbarski, Bodo Illgner. Kto zrobił największe wrażenie w szatni? 

Bodo Illgner później z FC Koln trafił do Realu Madryt.

– Można powiedzieć, że wszyscy zawodnicy. Kim Christofte, Andersen, później też doszedł do nas Toni Polster. Ale też chłopaki mnie wspomagali w wejściu do drużyny. Bodo Illgner nawet mnie uczył języka niemieckiego, mieszkaliśmy niedaleko siebie. Czasem jak żona potrzebowała samochodu to Bodo mnie zabierał na treningi.

Łatwiej było strzelić bramkę Bodo, czy Kahnowi? W końcu ta sztuka Ci się udało temu i temu. 

– Kahnowi strzeliłem jak grał jeszcze w Karlsruhe. Wygraliśmy wtedy 2:1. Trochę też to były dwa inne charaktery, Bodo niesamowita osobowość, ale bramki na treningach też mu się udało strzelać.

Celowo nie wymieniłem jednego nazwiska z tej szatni FC Koln, żeby przejść do niego teraz. I nie chodzi mi o Andrzeja Rudego, a Hansiego Flicka. Już wtedy było widać, że to jest potencjał na świetnego trenera? 

Hansi Flick w przeszłości był defensywnym pomocnikiem. Aktualnie jest selekcjonerem reprezentacji Niemiec, a wcześniej prowadził Roberta Lewandowskiego w Bayernie. 

– Nie, Hansi był bardzo spokojnym człowiekiem. Ale jak widać do swojego celu doszedł po latach i jest teraz świetnym trenerem.

Kilku tych piłkarzy, z którymi grałeś, a którzy później zostawali trenerami było. Brzęczek, Zieliński, Flick, do niedawna trener Siarki czyli Sławomir Majak, jeszcze kilku by się znalazło. Który z nich przejawiał największe zdolności do bycia trenerem? Brzęczek chyba te zdolności przejawiał jako kapitan olimpijskiej drużyny. 

– I dlatego też został trenerem reprezentacji Polski. Od razu widać, kto jakie ma predyspozycje, mówiłem o tym wcześniej. Generalnie w 70, może 80% trenerami zostają ci zawodnicy, którzy grają w pomocy. To jest moje zdanie. A reszta musi się z tym urodzić.

Zanim przeszedłeś w 1996 roku do Widzewa, spędziłeś za naszą zachodnią granicą 3 lata, zagrałeś w 4 klubach, jak w ogóle patrzysz na ten epizod kariery? Jest może trochę rozczarowanie, że od razu nie udało się podbić piłki niemieckiej?

– Tak jak już mówiłem w Niemczech była niesamowita rywalizacja w tamtym czasie. Czy to Bundesliga, czy 2. Bundesliga, musiałem być lepszy od piłkarza niemieckiego, żeby zagrać. Ale tak się zdarzyło, że w 1996 roku Andrzej Grajewski, z którym pracowaliśmy w tamtym czasie zaproponował przejście do Widzewa, spędziłem tam świetny czas, ale po roku czasu dostałem propozycję od Hannoveru i zdecydowałem się tam przejść. Tak się układają te klocki piłkarskie.

Gdzie się przeciąłeś wcześniej z prezesem Grajewskim?

– W Niemczech się spotkaliśmy, w 1993 roku w FC Koln. Razem zaczęliśmy pracować.

Postać trenera Smudy też była ważna dla tego transferu do Widzewa ? Jak to się w ogóle stało, że poznał pan Franza własnie w Kolonii? 

– W tamtym czasie jak przechodziłem do FC Koln, Smuda pojawiał się też w Tarnobrzegu, gdy wyjeżdżałem do Nurnberg na testy, spałem u niego w domu. Był też ze mną w Kolonii.

W jakim celu przyjeżdżał do Tarnobrzegu? 

– Szczerze nie wiem, być może skautowania piłkarzy, ale w tamtym czasie w Tarnobrzegu już się pojawiał.

Tamten Widzew to najsilniejsza personalnie drużyna, w jakiej grałeś, czy jednak bez podjazdu do FC Koln? 

– I znowu tu wracamy do szatni. To, co mnie też skłoniło do przejścia do Widzewa to że zawsze Widzew był moim marzeniem. Każdy sportowiec, piłkarz ma swoje ulubione kluby. Moim był Widzew i Liverpool, do tej pory tak jest. W jednym z nich udało mi się zagrać, na drugi byłem chyba za słaby (śmiech).

Skoro Widzew był Twoim ulubionym klubem, to co poszło nie tak, że nie trafiłeś tam zaraz po IO? Bo na taką plotkę też natrafiłem. 

– Wtedy tych plotek było pełno. Mówiło się też o Górniku Zabrze, Legii Warszawa, Sokół Pniewy i Widzew. Ale mój cel wtedy to był wyjazd do jakiegoś klubu zagranicznego.

Kończąc ten segment transferowy, był jakiś transfer, który nie wypalił i troszkę tego żałujesz?

– Tak. Może nie to, że jakoś żałuje, ale był transfer niemal dopięty tuż po olimpiadzie, mowa tu o Galatasaray Stambuł, bo wtedy odchodził Kosecki i chcieli drugiego wariata na skrzydło i gdzieś tam moje nazwisko się przewinęło. Byli nawet w Ostrowcu przedstawiciele tureckiego klubu. Wtedy był wybór między mną, a Torstenem Gutschowem z Dynama Drezno.

To, że się wysypało było z winy Siarki, lub którejś ze stron?

– Nie, Siarki absolutnie nie. Po prostu Galatasaray zdecydowało się na Gutschowa.

Którą niemiecką przygodę wspominasz najlepiej?

– Wszystkie.

Ale taka rodzinna atmosfera najbardziej w Energii Cottbus?

– Tak, tam było wielu obcokrajowców.

Czyli uwzględniając piłkę klubową, reprezentacyjną. Jesteś zadowolony ze swojej kariery?

– Tak.

Kobylański podczas wywiadu ze Sławkiem Strzałką.

ANKIETA 

1. W czym Martin przypomina mnie na boisku? 

– Całkiem inny typ zawodnika, może szybkością.

2. Czy jest coś, czego mu zazdroszczę? 

– Niczego mu nie zazdroszczę.

3. Ulubiony klub?

– Mam dwa. Widzew i Liverpool.

4. Idol z dzieciństwa?

– Christo Stoichkov

5. Najlepszy piłkarz na pana pozycji, gdy jeszcze pan grał? 

– Zawsze lubiłem grać na Salihamidzica, też był skrzydłowym, tylko prawym.

6. Najlepszy bramkarz, z jakim grałeś?

– Bodo Illgner.

7. Najlepszy obrońca z jakim grałeś? 

– Tim Kristoffer.

8. Najlepszy pomocnik z jakim grałeś? 

– Wielu ich było, był taki Vasile Miriuta w Energii Cottbus.

9. Najlepszy napastnik z jakim grałeś? 

– Andrzej Juskowiak.

10. Najlepszy piłkarz przeciwko jakiemu grałeś?

– Bardzo wielu ich było, ciężko wskazać.

11. Aktualnie grający piłkarz, który stylem troszkę Cię przypomina? 

– Kolejna zagwozdka, każdy gra inaczej, ma inny styl.

12. Postać w piłce, której zawdzięczasz najwięcej? 

– No na pewno ojcem mojej kariery był Janusz Gałek.

13. Najtrudniejszy moment w karierze?

– Też muszę wrócić do czasów Siarki, miałem kontrakt na 2 lata, klub stawiał jakieś opory z przedłużeniem. Ale będąc w Niemczech dostałem telefon, że jednak ten kontrakt będzie.

14. Ulubiona bramka w karierze?

– Taka z głowy z 15. metrów na Herthcie Berlin. Potem pisali, że Rudy i Kobylański zdobyli Berlin.

15. Ulubiona bramka w barwach Siarki?

– Już jakoś dobrze nie pamiętam, może na Polonii Warszawa.

16. Najlepszy kumpel w Siarce?

– Kurde, wszyscy (śmiech).

17. Największy pracuś w Siarce? 

– Wszyscy pracowaliśmy równo.

18. Największy żartowniś w Siarce? 

– Michał Gębura

19. Kto najwięcej czasu w Siarce spędzał przed lustrem?

– No jak kto, Herbert Boruc.

20. Największy technik w Siarce? 

– Tadziu Grula.

21. Przywódca szatni w Siarce? 

– Nie było jakiegoś jednego przywódcy. Wiadomo, że raczej starsi mieli więcej do powiedzenia, ale uzupełnialiśmy się.

22. Ulubiony mecz w barwach Siarki?

– Wydaje mi się, że był taki mecz z Górnikiem Zabrze.

23. Najlepszy piłkarz w Siarce, z jakim grałeś?

– Michał Gębura.

24. Król wyjść na miasto w Tarnobrzegu?

– No na pewno młodzi, ale przede wszystkim nasz przewspaniały bramkarz Paciorek (śmiech).

Rozmawiał Mateusz Pitra.