shopping-bag 0
Ilość : 0
Razem : 0,00 
Zobacz koszyk Zamówienie

Krzysztof Ropski: „Teraz jest mój czas”

Zapraszamy na rozmowę z najlepszym snajperem trzeciej ligi grupy czwartej, strzelcem dziesięciu goli w bieżących rozgrywkach – Krzysztofem Ropskim.

 

Ta forma strzelecka jaką osiągnąłeś na początku sezonu jest dla nas kibiców dużym zaskoczeniem. Dla ciebie też?

Po cichu przed sezonem założyłem sobie strzelenie dziesięciu goli w całej rundzie jesiennej. Ten wynik osiągnąłem już po sześciu kolejkach. A więc – tak, jestem zaskoczony. Teraz po tym super początku staram się zachować pokorę, chłodną głowę, spokój, skupiać się na każdym kolejnym meczu. O gole będzie coraz trudniej, bo rywale zaczną na mnie zwracać szczególną uwagę. Ale ja przede wszystkim chce wygrywać mecze. A kto będzie strzelać gole jest sprawą drugorzędną.

To ty jesteś teraz w życiowej formie, czy ta liga jest słabsza i o gole jest po prostu łatwiej?

Nie uważam, żeby między drugą a trzecią ligą była wielka różnica w poziomie. Tu też są solidne zespoły, z doświadczonymi zawodnikami w kadrach. Wydaje mi się, że to ja jestem w formie, gram lepiej. Przede wszystkim czuje się zdecydowanie pewniej, zmiany zaszły w mojej głowie. Od początku przygotowań poprzestawiałem sobie pewne rzeczy w głowie, poczułem się mocny, na co wpływ też miał trener Opaliński. Czuje od pierwszego treningu jego wsparcie, wierzy we mnie i to też daje mi dużą siłę. Zacząłem też grać inaczej. Wydaje mi się, że się rozwijam jako piłkarz.

Nie tylko ty, także zespół gra inaczej.

To prawda. Zmieniliśmy zupełnie styl gry, który mi bardzo teraz odpowiada. Wreszcie gramy dużo bokami, są centry w pole karne, to jest styl który mi pasuje i którego brakowało za trenera Komornickiego, czy pod koniec kadencji Włodzimierza Gąsiora. Wcześniej za trenera Gąsiora też było dużo gry bokami. Był Janek Grzesik, Daniel Koczon, Hubert Tomalski. Korzystałem z tego ja oraz Michał Żebrakowski. Potem było dużo gry przez środek, ciężar brał na siebie Kamil Radulj. Oczywiście miało to swoje plusy, ale ja nie dostawałem takich piłek jak sezon czy dwa wcześniej. Żyje głównie z podań kolegów, bo nie jestem piłkarzem, który sam sobie wypracuje okazje. Siarka w tym sezonie znów tworzy dużo sytuacji, a ja staram się je wykorzystywać.  Kiedyś byłem w polu karnym w miejscach, w których być mnie nie powinno. Teraz rzadziej mi się to zdarza. W „szesnastce” cały czas staram się być w ruchu, nie stoję i nie czekam na dośrodkowanie. Biorę też częściej grę na siebie, przyjmuje, odwracam się z piłką i staram się ją rozrzucić do boków. Wcześniej tylko zgrywałem, presja wiązała mi nogi.

Chyba pomógł ci i dał dużo pewności, ten wygrany mecz na inaugurację z Wisłą. I twoje dwa gole, który odwróciły losy meczu.

Oczywiście. Nic nam nie szło, potem dwa idealne dośrodkowania z boku i dwa moje gole. To były decydujące minuty.

Twoje losy w Siarce to trochę taka sinusoida. Raz pod wozem, raz na wozie.

Zaczęło się dość niefortunnie, bo złamałem kość strzałkową dzień po podpisaniu umowy z klubem. Wypadłem na trzy miesiące, to była pierwsza i mam nadzieje, że ostatnia tak długa przerwa w graniu. Wróciłem do drużyny trochę na siłę i z konieczności, bo wesele siostry miał Michał Żebrakowski i musiał na tym weselu być. Pojechałem więc do Wejherowa i w debiucie strzeliłem gola. W taki sposób wskoczyłem do składu i zyskałem zaufanie trenera Gąsiora. Potem było różnie. Strzelałem gole, grałem dobrze, ale i miałem serie meczów bez trafienia. Bardzo dobry miałem cały sezon 2017/18, kiedy strzeliłem 8 goli i miałem dużo asyst. Ostatni sezon to – co tu kryć – słaba forma. Nie tylko zresztą moja. Potencjał kadrowy był, to nie była drużyna na spadek. Ale każdy z nas dorzucił cegiełkę do spadku i był po części temu winny. Byłem cieniem siebie z sezonu wcześniejszego. Czułem się źle, nie dochodziłem do sytuacji, nie oddawałem strzałów, nie brałem na siebie gry. Jeszcze gorzej było za trenera Komornickiego. On potrzebował innego typu napastnika, nie cenił sobie takich zawodników jak ja, wolał zawodnika grającego przodem do bramki, szybszego i zwrotnego. W kadrze takich nie było, bo kontuzje miał Adrian, Paweł Mróz i Kacper Wełniak to podobne typy napastników do mnie. Więc trener kombinował z Mateuszem Janeczko na „dziewiątce”, a to typowy skrzydłowy. Uważam, że kluczowy moment wiosny to porażka ze Zniczem. Po blamażu w Katowicach prowadziliśmy 2-0 i straciliśmy w końcówce dwa gole. Gdybyśmy wygrali, zostałby trener Gąsior, może z rozpędu zdobylibyśmy punkty w Boguchwale. Pewnie to wszystko potoczyłoby się inaczej. Wracając do pytania: nie zawsze było kolorowo, dlatego też cenie sobie i szanuje zdanie tych, co byli ze mną i wspierali mnie od początku, także wtedy kiedy mi nie szło. Mile wspominał będę trenera Gąsiora. Za to, że dał mi szanse, wierzył we mnie. Zawsze mi mówił, żebym robił swoje i przyjdą efekty. W piłce jak w życiu, nie można spuszczać głowy, martwić się, trzeba walczyć i wierzyć, że przyjdzie lepszy czas. Teraz jest mój czas i chce by trwał jak najdłużej.

Po spadku szybko się pozbieraliście i jesteście w samym czubie tabeli. Zakładaliście taki scenariusz?

Chyba nie. Zaczęliśmy przecież od pucharowej przegranej w Wejherowie, gdzie na kilka dni przed ligą nie byliśmy w super dyspozycji. Zresztą też w tych pierwszych meczach sezonu nie wszystko funkcjonuje jeszcze tak jak sobie życzy trener. Ale zdobyliśmy sporo punktów i trzeba się z tego cieszyć. Jesteśmy mocni piłkarsko i mentalnie. Tu też zaszła ogromna zmiana w porównaniu do poprzedniego sezonu.

Pochodzisz ze sportowej rodziny. Dobrze zorientowani kibice starszej daty doskonale pamiętają znakomity duet napastników Unii Tarnów: Ropski – Palej.

Tak, tato grał w Unii i strzelał sporo goli. Unia grała wtedy na zapleczu ekstraklasy, mieli świetną ofensywę. Ojciec był innym typem napastnika, był niższy ode mnie i szybszy. Chciałbym strzelać tyle goli co on. O jego występach w Unii słyszałem tylko opowieści, dopiero na koniec jego przygody piłkarskiej miałem okazje go oglądać na boisku. Wrócił wtedy do rodzinnego Burzyna i grał oraz trenował w Tuchovii Tuchów. Teraz on jest moim kibicem, ogląda niemal wszystkie moje mecze, jest prawie na każdym spotkaniu w Tarnobrzegu, jeździ też na wyjazdy.

Od razu wiedziałeś ze będziesz piłkarzem?

Tak, od razu, w piłkę grał tato, ale interesowała się nią cała rodzina, dziadkowie, babcia. Dziadek zabierał mnie w każdej wolnej chwili na boisko i tak to się zaczęło. Wiedziałem, że chce to robić w przyszłości. Dziadkom dedykuje każdą zdobytą bramkę. Odeszli 22 marca. Jeden w 2006 roku, drugi dokładnie 12 lat później.

W Tuchovii gdzie zaczynałeś, od razu byłeś napastnikiem?

Od początku byłem ustawiany najwyżej. Nie mieliśmy tam zespołu trampkarzy młodszych i grałem u trenera Pawła Kafla z chłopakami cztery lata starszymi. Potem trafiłem do juniorów Unii i po jakimś czasie pojechałem na testy do Cracovii. Byłem na obozie na Słowacji, spodobałem się trenerom i zostałem. Początkowo mieszkałem w bursie, potem w budynku klubowym na Kablu. Kolejny etap do Szkoła Mistrzostwa Sportowego i Liceum na Szablowskiego. Grałem w Cracovii w sumie cztery lata, sporo się nauczyłem u trenerów Zegarka i Treli oraz u panów Hajdo i Satko.

W Cracovii spotkałeś nie tylko dobrych trenerów ale i sporo fajnych piłkarzy, z którymi odnosiliście sukcesy w piłce młodzieżowej.  

Grałem w drużynie razem z Bartkiem Kapustką, Pawłem Jaroszyńskim czy Krzyśkiem Szewczykiem. Grał z nami też Mateusz Wdowiak. Wywalczyliśmy wicemistrzostwo i brązowy medal w CLJ. Rywalizowałem o miejsce w składzie z Pawłem Piątkiem, który po kłopotach zdrowotnych teraz gra w Polonii Przemyśl. Piotrek Kowarówka nie gra już w piłkę. W Cracovii mogłem zostać dłużej, ale szans na grę w pierwszej drużynie nie miałem, byłem brany jedynie pod uwagę do zespołu czwartoligowych rezerw. Dlatego postanowiłem wrócić do trzecioligowej wówczas Unii i grać w seniorach. To była dobra decyzja.

Tam początkowo też kolorowo nie było.

No nie, ale wierzył we mnie trener Daniel Bartkowski. Nie strzelałem goli jesienią, dopiero na wiosnę trafiłem sześć razy, między innymi dwa gole strzeliłem rezerwom Korony Kielce. Po sezonie pojechałem na testy do Radomiaka i tam zostałem.

Radomia też nie podbiłeś. Dlaczego?

Radomiak awansował do drugiej ligi po wygranych barażach z Wisłą Sandomierz. Postawił na mnie trener Magnuszewski, byłem wtedy młodzieżowcem. Radomia nie podbiłem, strzeliłem tylko jedną bramkę, ale grałem dużo i uważam, że jesień miałem bardzo przyzwoitą. Tworzyłem duet napastników z Leandro. Zastępowałem Stanisławskiego, który po dobrym sezonie poszedł do Bełchatowa. Po sezonie skończyło mi się wypożyczenie z Unii.

Wtedy pojawiła się oferta z Siarki i Puszczy. 

Zanim zadzwonił prezes Dziedzic, pojechałem testować się w Puszczy. Trener Tułacz szukał młodzieżowca i zagrałem w Mielcu sparing przeciwko Stali. Chciałem, żeby trener się szybko określił czy mnie chce, czy nie. Nie chciałem być wodzony za nos i oczekiwałem konkretów. Ponieważ trener nie był do końca przekonany i chciał żebym się pokazał w jeszcze jednym sparingu, to podziękowałem. Na drugi dzień zadzwonił zdecydowany na mnie prezes Dziedzic. I tak wylądowałem w Tarnobrzegu.

I jeszcze tej samej jesieni przypomniałeś się trenerowi Tułaczowi.

To prawda. To była ostatnia kolejka jesieni. Mecz z Puszczą, zimno, śnieg na trawie. Do ostatniej minuty przegrywaliśmy jedną bramką i w końcówce strzeliłem dwa gole. To chyba najbardziej zwariowany mecz w moim życiu i zapamiętam go do końca życia, podobnie jak swój pierwszy hat-trick w Zabierzowie, na który czekałem bardzo długo.

Byłem na tym meczu i widziałem, że wracałeś do domu z piłką.

Tak, po meczu podszedłem do gospodarzy i poprosiłem by mi ją sprzedali. Nie miałem pieniędzy, więc zapłacił za nią kierownik. Chciałem mu oddać, ale chłopaki stwierdzili, że pieniądze na piłkę pójdą z naszej wspólnej puszki. Piłka jest teraz w domu rodzinnym w Burzynie, podobnie jak ta z meczu z Chełmianką. Mam nadzieje, że jeszcze kilka sztuk tam trafi.

Do kiedy masz umowę z Siarką i jakie są twoje piłkarskie marzenia.

Mam z Siarką umowę do końca sezonu. Dopiero wtedy będę się zastanawiał co dalej. Teraz o tym nie myślę. Marze oczywiście o Ekstraklasie. Zawodnik ze stajni mojego menadżera – Krawczyk, strzelił w poprzednim sezonie w Legionovii 26 goli i trafił do Zabrza. Jest starszy ode mnie o dwa lata. On już ma debiut za sobą, ja chciałbym pójść w jego ślady. Ale podchodzę do tego spokojnie, teraz skupiam się na tym, by utrzymać formę i chcę nadal strzelać gole, by wciąż być na czele klasyfikacji strzelców. Konkurencja nie śpi.

Dziękuje za rozmowę.